Ens Strenuus Ens Strenuus
388
BLOG

My nie rządzimy Egiptem...

Ens Strenuus Ens Strenuus Polityka Obserwuj notkę 2

...my rządzimy ludźmi, którzy rządzą Egiptem - zwykł był ponoć mawiać Evelyn Baring, lord Cromel, powtarzając cynicznie zasadę przypisywaną już Rzymianom. Nubar Pasza, pierwszy premier Egiptu, stwierdzał bez osłonek: "Jestem tu tylko od oliwienia cudzych kół.”

No cóż, metoda sprawowania władzy poprzez namiestników (czytaj: figurantów) sprawdza się częstokroć znacznie lepiej niż sprawowanie władzy bezpośrednio i dlatego stosowana jest od niepamiętnych czasów. Obecnie zaś odgrywa rolę większą niż kiedykolwiek przedtem i urasta do jednej z głównych metod uprawiania polityki, znajdując zastosowanie nawet w przypadku globalnego hegemona, czyli USA, a cóż dopiero państw (do których zaliczana jest także Polska) „rozwijających się”,  jak się ładnie eufemistycznie określa kraje zależne od bardzo określonej wizji „rozwoju”, który - rzecz jasna - powinien zmierzać w pożądanym (niekoniecznie przez nie same) kierunku.

W tym protekcjonalnym zwrocie jest coś nieznośnego, znaczeniowo pobrzmiewa on tak, jakby dotyczył upośledzonego umysłowo i fizycznie dziecka i – przynajmniej w moim przypadku – powoduje, że natychmiast mam ochotę przyp…omnieć tym, którzy tego zwrotu bezrefleksyjnie używają,  iż stosuje się go niejednokrotnie w odniesieniu do krajów, których dzieje liczą sobie albo kilka tysiącleci (jak w przypadku Egiptu), albo przynajmniej ponad milenium (jak w przypadku Polski), podczas gdy tę klasyfikację „rozwojową” stosują z upodobaniem przedstawiciele tworów liczących sobie raptem nieco ponad dwa stulecia lub zgoła kilka dekad.  

Nasze kompradorskie elity mogą sobie hołubić swoje żałosne kompleksy wdzięcząc się do obecnych Władców Dyskursu i zabiegając o ich względy, ja nie zamierzam. Nie dla wszystkich perkal i paciorki (czytaj: fury i komóry) są wyznacznikami cywilizacyjnego rozwoju.  

Do bezmiaru otaczającej nas hipokryzji powinienem się już jakoś przyzwyczaić, a jakoś wciąż nie potrafię i dlatego zakląłem szpetnie, gdy czytałem wypowiedź prof. Marka Dziekana, arabisty z Uniwersytetu Łódzkiego, zamieszczoną w Wyborczej:  

„W momencie, kiedy by się pozwoliło na to, co my nazywamy demokracją, to istnieje niebezpieczeństwo takie jak w 1991 r. w Algierii, że wygrają siły o charakterze religijnym. Tego Zachód się panicznie boi."

Ach, te niedoskonałości demokracji, a właściwie "tego, co my nazywamy demokracją". Jak wiadomo, nawet do tego trzeba "dojrzeć", a o tym czy stan ten został już osiągnięty nie mogą przecież decydować sami zainteresowani. 

Cały wywiad jest opatrzony znamiennym tytułem „Zachód nie powinien się mieszać”. Bo oczywiście nigdy się nie mieszał i nie miał przecież z rządami Mubaraka nic wspólnego, prawda?

A właściwie to dlaczegóżby Egiptem nie mieliby rządzić tacy Egipcjanie, którzy musieliby się liczyć przede wszystkim ze zdaniem większości pozostałych Egipcjan, bo sprawowanie władzy zależne byłoby tylko od ich woli?

No właśnie, dlaczego?  

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka