Ens Strenuus Ens Strenuus
512
BLOG

Dżihad McŚwiata

Ens Strenuus Ens Strenuus Polityka Obserwuj notkę 3

 

Celowo parafrazuję tu tytuł głośnej przed laty książki Benjamina Barbera Dżihad kontra McŚwiat, który to zwrot zaczął być powszechnie stosowany, tyle że w sposób bardzo uproszczony, by nie rzec – prostacki, niejako w oderwaniu od tez samego autora, którego obserwacje i zapatrywania zawarte zarówno we wspomnianej pracy, jak i kolejnych książkach z pewnością zasługują na uwagę. 

Obraz świata, jaki od dawna tworzą zachodnie ośrodki opiniotwórcze, media i politycy wygląda następująco – nieubłagany rozwój cywilizacyjny (utożsamiany z postępem technologicznym) wraz z coraz bardziej nieograniczoną i korzystną dla wszystkich globalną wymianą handlową sprawia, że ludy zamieszkujące różne prymitywne i zacofane regiony „opóźnione w rozwoju” (to taki eufemizm dla starego pojęcia „dzikusa”) stawiają opór triumfalnemu pochodowi zachodniej demokracji sprzyjającej poszanowaniu praw człowieka oraz nieskrępowanej wolności gospodarczej, zapewniającej powszechny dobrobyt. Ten niezrozumiały opór jest, rzecz jasna, wynikiem braku właściwej edukacji, a tym samym niskiego stopnia świadomości owych na wpół barbarzyńskich ludów oraz ich przywiązania do własnych dziwacznych obyczajów, wywodzących się z równie anachronicznych tradycji religijnych.

W dodatku ten opór wspierany jest ponoć na Zachodzie przez swego rodzaju piątą kolumnę, określaną wzgardliwie mianem „lewactwa”: od alterglobalistów przedstawianych jako współczesny odpowiednik luddyzmu; poprzez związkowców i obrońców praw pracowniczych, ekologów występujących w obronie niszczonego na niebywałą skalę środowiska naturalnego, „defetystów” sprzeciwiających się rozbudowywaniu sił specjalnych i coraz większej inwigilacji towarzyszącej walce z wszechobecnym ponoć zagrożeniem terrorystycznym, aż po pacyfistów potępiających interwencje militarne i następujące po nich „operacje przywracania pokoju”. A przecież obecność „naszych chłopców” w Iraku, Afganistanie, czy gdziekolwiek indziej nie powinna budzić najmniejszych wątpliwości - tylko w ten sposób można bowiem powstrzymać radykalnych fundamentalistów w obrębie islamu, który ponoć prowadzi z Zachodem niewypowiedzianą świętą wojnę zwaną „dżihadem”.

To, co jest najbardziej zdumiewające, to fakt, że ta prostacka indoktrynacja działa.

A przecież – to nic nowego. To tylko kolejna odsłona kolonializmu, którego świat Zachodu nigdy się nie wyrzekł.

Potworności drugiej wojny światowej wcale nie przyniosły opamiętania – zmieniła się tylko retoryka. Nie chce się dziś wiedzieć i pamiętać, co jeszcze pół wieku temu wyprawiali na przykład Francuzi w Algierii i Indochinach czy Belgowie w Kongo. Były to już jednak ostatnie próby obrony utraconych pozycji. Rolę dawnych europejskich mocarstw kolonialnych przejęli bowiem - w mniej lub bardziej ścisłej z nimi współpracy – Amerykanie, unikając jednak jawnej, ostentacyjnej okupacji i występując na podporządkowywanych sobie terytoriach jako sojusznicy i „doradcy” instalowanych przez siebie despotycznych reżimów. Powstrzymywanie „commies” miało uzasadniać wszystkie brudne chwyty. Dodajmy od razu, by nie było nieporozumień, że podobną strategię, podobnymi metodami, z podobną retoryką niesienia „przyjaźni i pomocy” i bezwzględnego pacyfikowania sprzeciwu, stosował ZSRR. Okazał się jednak mniej skuteczny – przegrywając nie tylko wyścig zbrojeń, ale – co równie ważne - wojnę propagandowo-dezinformacyjną i tym samym przeszedł do historii. Dlatego choć jego zbrodnie i nieprawości zasługują na pilną uwagę nie tylko historyków, zajmę się tu tymi, którzy z tej konfrontacji wyszli zwycięsko, a popełniając nadal swoje zbrodnie i podłości, deprawują świat teraz.   

Wspominałem poprzednio, w jednym z komentarzy, o niezwykle ważnej książce Svena Lindquista Wytępić całe to bydło, która ukazała się w przekładzie polskim dopiero w siedemnaście lat od swojej pierwszej edycji. Równie ważne jest jej dopełnienie, zatytułowane Terra Nullius. Lindquist mówi jasno i sporządza precyzyjny akt oskarżenia poparty materiałem dowodowym nie do obalenia: nazizm i potworności drugiej wojny światowej nie były jakąś incydentalną aberracją, odosobnionym aktem szaleństwa, były natomiast upiorną, ale logiczną konsekwencją kolonializmu, zwłaszcza w jego brytyjskim wydaniu. Tak, „imperium nad którym nie zachodziło słońce”, podobnie jak jego pomniejsi rywale, potrzebowało idei sankcjonujących tępienie i zniewalanie ludów zamieszkujących podbijane krainy. I takie idee nie tylko powstały, ale szybko zawładnęły umysłami – nie tylko ówczesnego establishmentu, ale także warstw niższych, które w zestawieniu z „dzikusami” mogły czuć się po prostu lepsze, paradoksalnie próbując w ten sposób ocalić resztki swojej godności, z których je odzierano spychając na dno drabiny społecznej. To była taka ówczesna odmiana backlashu. Co jest najbardziej smutne, niemal identyczne zjawisko występuje dziś nagminnie także nad Wisłą – gdzie lokalni rasiści działają najczęściej z tych samych pobudek.

Po niezliczonych podbojach i rzeziach, począwszy od wypraw hiszpańskich i portugalskich konkwistadorów, poprzez zagładę amerykańskich Indian i australijskich Aborygenów, handel niewolnikami masowo chwytanymi w Afryce i potwornościach, które można by jeszcze długo wyliczać, niemieckie sławetne Drang nach Osten by zabezpieczyć sobie Lebensraum było jedynie konsekwencją tego dążenia do ekspansji za cenę – tak – eksterminacji. Projekt całkowitej zagłady Żydów i Cyganów, podobnie jak plany wytępienia Słowian i „barbarzyńskich” ludów zamieszkujących tereny na wschód od Uralu nie wziął się znikąd. Był lokalną, teutońską adaptacją do osiągnięć lorda Kitchenera, Cecila Rhodesa i setek innych heroicznych „zdobywców”... 

Najważniejsze źródło tej kulturowej toksyny można wskazać bez trudu – jest nim większość ksiąg Starego Testamentu, interpretowanych jak najbardziej dosłownie. To stamtąd, z pojęcia „narodu wybranego” wywodzą się wszystkie te obłąkańcze uzurpacje.

Herbert Spencer, jeden z ojców liberalizmu, pisał w Social Statics w roku 1850:

„Siły realizujące wszechogarniającą koncepcję całkowitego szczęścia nie biorą pod uwagę cierpienia, jakie niesie ze sobą podporządkowanie, i usuwają (w oryginale exterminate) te sfery życia, które stoją na drodze do sukcesu. Czy będzie to ludzka istota, czy też zwierzę (w oryginale brute) – przeszkoda musi zostać usunięta.”

A Winston Churchill, wielki zwolennik i orędownik syjonistycznej kolonizacji Palestyny, wypowiadając się na temat przyszłości jej rdzennych mieszkańców zestawił ją z losem indiańskich plemion Ameryki Północnej i australijskich aborygenów, pisząc, że trudno mu uznać, „by ludom tym wyrządzono jakieś zło poprzez fakt, że rasa silniejsza, rasa bardziej rozwinięta, w każdym razie rasa bardziej świadoma świata, że tak to ujmę, przybyła i zajęła ich miejsce” [cytat za: Michael Makovsky, Churchill’s Promised Land, Yale University Press, New Haven 2007, p.156].

Co się zmieniło? Dyplomację kanonierek zastąpiła dyplomacja lotniskowców.

*

Ekspansja islamu? Dżihad?

Nie znam żadnych faktów, które wskazywałyby, że to właśnie islam powoduje coraz większą demoralizację społeczeństw Zachodu. Czyżby to islamscy dywersanci podstępnie epatowali nas na każdym kroku seksem, przemocą oraz reklamami i programami telewizyjnymi, które mogłyby ogłupić szympansa? 

Czy to hordy pijanych muzułmanów terroryzują centra naszych miast? Czy to oni umawiają się na mordobicia (zwane ustawkami) z porządnymi białymi chłopcami?   

Czy to islamskie produkty żywnościowe i ich okropny styl życia są źródłem otyłości i tzw. chorób cywilizacyjnych? No tak, to z pewnością ten okropny McKebab…

Nic mi nie wiadomo o tym, by jakieś islamskie państwa miały bazy wojskowe na terytoriach państw tzw. cywilizacji euroatlantyckiej i uważały, że mają prawo stacjonować tam ich wojska.

Nie wiadomo mi także, by jakiekolwiek państwo, w którym religią dominującą jest islam przyznawało sobie prawo do prowadzenia wojen prewencyjnych, zaatakowało zbrojnie a następnie okupowało jakieś zachodnie państwo.

Jeśli ktoś zna jakieś fakty wskazujące na to, że muzułmanie mogli wywierać znaczący wpływ na wyniki wyborów w Stanach czy Europie, proszę mnie o tym łaskawie poinformować.

To nie islamskie banki wywołały światowy kryzys finansowy. Miałyby z tym zresztą spore trudności, bo zakaz lichwy jest pośród mahometan przestrzegany bardzo skrupulatnie.

*

Myślę, że niektórzy wyznawcy islamu swego czasu używający specyficznej metaforyki mówiąc o Mniejszym (ZSRR) i Większym (USA) Szatanie mogli mieć sporo racji.

Jak pisze amerykański historyk Ronald Steel:

To nie Związek Radziecki, lecz Stany Zjednoczone były zawsze prawdziwą rewolucyjną potęgą. Jesteśmy przekonani, że nasze instytucje muszą wysłać wszystkie inne na śmietnik historii. Jesteśmy liderem ustroju gospodarczego, który skutecznie pogrzebał wszystkie inne rodzaje produkcji i dystrybucji dóbr, pozwalając stworzyć ogromne bogactwo, lecz czasami zostawiając także po sobie ruiny i zgliszcza. Przekaz kulturalny, który wysyłamy w świat za pośrednictwem Hollywood i McDonald'sa, ma podbić inne społeczeństwa i podkopać ich fundamenty. W przeciwieństwie do innych zdobywców, nie chodzi nam tylko o podporządkowanie sobie innych: chcemy, żeby byli tacy jak my. Oczywiście dla ich własnego dobra.

A tak uzupełnia to Thomas L. Friedman:

Tacy jesteśmy. My, Amerykanie, jesteśmy apostołami Szybkiego Świata, wrogami tradycji, prorokami wolnego rynku i najwyższymi kapłanami zaawansowanych technologii. Chcemy zarówno "szerzenia" się naszych wartości, jak i naszych restauracji Pizza Hut.

Niewidzialna ręka rynku nic by nie zwojowała bez niewidzialnej pięści. Gospodarka rynkowa może funkcjonować i kwitnąć tylko wtedy, gdy przestrzegane jest prawo własności, co z kolei wymaga struktury władzy wspieranej przez siłę militarną. Tą niewidzialną pięścią, która umożliwia bezpieczny rozkwit technologiom wymyślanym w Dolinie Krzemowej, są amerykańska armia, amerykańskie siły powietrzne, amerykańska marynarka wojenna i amerykańska piechota morska.

No comments.

*

W oplatającej nas gęstej sieci kłamstw, jednym z najbardziej ewidentnych jest to, że w związku z budowaniem „gospodarki opartej na wiedzy” (powiedziałbym raczej: przede wszystkim na wiedzy o technikach manipulacji) terytorium przestało mieć jakiekolwiek znaczenie. Tymczasem w tym obłąkanym modelu gospodarczym, na coraz gęściej zaludnionej, rabunkowo eksploatowanej planecie ma ono znaczenie większe niż kiedykolwiek. Zmieniły się tylko metody aneksji. Często nie trzeba już podbijać pożądanych obszarów, wystarczy je uzależnić, skorumpować chętnych do współpracy krajowców pomagając im zdobyć i utrzymać rządy oraz pozostawiając im cząstkę własnych łupów i prestiżu.

Poza tym głównym podmiotem w grach geostrategicznych rzeczywiście przestały być państwa, dołączyły do nich, często je dystansując, wielkie korporacje (zwłaszcza te z sektora finansowego, paliwowego, energetycznego i zbrojeniowego). Dla nich podporządkowane terytoria, stanowiące peryferyjne obszary twardego rdzenia Globalnego Imperium (eksponowanego raczej jako Globalne Emporium) to przede wszystkim zasoby surowców i taniej siły roboczej, a także rynki zbytu, głównie dla masowo produkowanej błyszczącej tandety. Cel? Od wieków ten sam – władza. To libido dominandi każe pretendentom do roli Panów Świata tak zapamiętale walczyć o wpływy, aktywa i pieniądze, które są tylko środkiem do sprawowania kontroli i wzmacniania swojej pozycji, także w obrębie własnych społeczności, celowo dezorientowanych, zastraszanych i mobilizowanych wizją najazdu „barbarzyńców”…

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka